Wali (bo nie puka) mi ktoś w drzwi.
Otwieram, a tam czerwony, upocony i zdyszany (wszystko w sumie uzasadnione, bo mieszkamy na IV piętrze bez windy) Pan kurier z czterema zamówionymi przez Tatę Tyci oponami samochodowymi.
Patrzy na mnie bazyliszkowym wzrokiem i oświadcza (dla mnie zupełnie przyznam nieoczekiwanie): „Jakby tak Pani zeszła na dół po mnie i mi pomogła to pewnie nic by się nie stało!”
Nie wiem (do teraz) czy żartował, czy Maciupka nie zauważył, czy tak w tej jego zadyszce mu się wymsknęło…ale nawet mnie ( a zdarza się to baaaardzo rzadko) zupełnie zabrakło słów by to skomentować :/
A dziś miało być już inaczej!
Miałam wstać w pięknej, przyjaznej, otwartej i życzliwej Polsce!
No jak to tak Panie Prezydencie?
I ponoć kawą w Warszawie od rana Pan częstuje? Dlaczego nie mnie tu na Śląsku?
Przecież Pan Prezydentem wszystkich Polaków 😛
Czy już nie…? Czy może jeszcze nie? Czy nigdy nie?
Wszak dziś można już tak po prostu, szczerze…
Mimo tego, pisanego niby na nowo poniedziałku…
A dla Tyci poniedziałek zawsze wyjątkowy, bo tańczy 🙂
Super to opisalas