No tak nam się wszystko składa, albo raczej nie składa, że po prostu trudno zahaczyć jeszcze o bloga. Wiele spraw, brak czasu, brak weny…
Oczywiście dzieje się u nas dużo, ale gdy kończy się dzień, ostatnimi czasy, kończę się i ja i blog jest ostatnią rzeczą o jakiej myślę.
Prawdę mówiąc nie mam w sobie już takiej potrzeby by tu pisać, a z drugiej strony trochę mi żal, gdy tak mocno zaniedbuję ten nasz rodzinny pamiętnik, i wiem że Franuś dużo o sobie tu nie znajdzie…
Nie zamykam więc jeszcze bloga, licząc, że może mi się odmieni. Wszak kobieta zmienna jest I choć wiem, że z regularnością dalej pewnie będzie nie tak jak powinno, to postaram się częściej niż ostatnio coś wrzucać.
Majówkę, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, spędziliśmy przeziębieni w domu.
Gdy my dogorywaliśmy, dzieci zajmowały (!) się sobą
O tak wygląda np. „zaopiekowany” przez siostrę Francois
Tylko Tytce udało się wyrwać z domu, i wraz z Bunią udały się do Planetarium
Tycia oczywiście pod wrażeniem. Co warte zapamiętania, w drodze powrotnej, jak zwykle, naciagnęła Babcię na balona (to juz tradycja). Ale uwaga! Nie dla siebie tylko dla Frania…
Co prawda balon przywiązany do Jej łóżka, w Jej pokoju, ale Francois do woli może się nim bawić No nie wszystko od razu prawda?
A dziś świętowaliśmy urodziny Babci Tyci i Maciupka
I tak jakoś właśnie leci, dzień za dniem…
Pozdrawiamy Was mocno! Was, którym chce się tu jeszcze zaglądać <3